Nie lubię jesieni.
Żadne to nowe, ani przełomowe odkrycie ale tak po prostu
jest. Już nawet, przyznam, chciałam się w tym roku pochwalić, że jednak dałam
jej szansę, ale po tym całym deszczowym i szaroburym miesiącu mówię stanowcze nie. Nie lubię kolorowych liści, które
spadają na chodniki, namakają od deszczu i łatwo się na nich poślizgnąć. Nie
lubię jesiennych wieczorów, bo herbatę i książkę to ja mogę mieć zawsze, kiedy
mi się tylko zamarzy. Przede wszystkim jednak nie lubię ciemności o szóstej
rano, przenikającego zimna i deszczu. Właśnie tak.
Poza tym moje ostatnie dwa tygodnie były bardzo fascynujące,
bo wpierw męczyły mnie kobiece sprawy, a jak już wyszłam z tego łóżka i
chciałam „cieszyć się życiem” to się przeziębiłam, skazując na kolejny tydzień
przewijania się z boku na bok bądź patrzenia w białe ściany. W tym miejscu
chciałam uściślić, że ja żartowałam z tym, że jesień lubię jedynie wtedy, kiedy nie muszę opuszczać łóżka. Wolałabym
wybrać sama ten moment, w którym z niego nie chcę wychodzić. To tak na
przyszłość.
W międzyczasie okazało się, że poznawanie nowych ludzi jeśli
nie ma się do tego żadnego ciśnienia, a przy boku osoby dobrze znane, nie jest
takie straszne. Jeszcze co rusz wszyscy się nas pytają, czy my się we cztery
znamy a kiedy odpowiadamy że i owszem, i to dość dobrze to wszyscy kiwają
głowami. Nie wiem co to ma znaczyć, ale to chyba całkiem dobrze. Podobnie
wychodzi nam zawieranie nowych znajomości, znam kilka osób, niekoniecznie do
wszystkich twarzy dopasuję imię ale i tak jest nieźle.
Niezłe jest również to, że mam okulary, co znowu jest
śmieszne bo szłam do okulistki z nadzieją dostania jakichś do komputera, a tu
okazało się że trochę bardziej ślepa niż mi się zdawało jestem. Tu też nie wiem
jak reagować na otrzymane komplementy w stylu ojezu, teraz to dopiero wyglądasz ekstra, znaczy wiesz nie to że
wcześniej źle wyglądałaś czy coś, ale teraz po prostu wystrzałowo. Powiedzmy
że się cieszę i dziękuję i bardzo mi miło. Dzisiaj np. siostra mi powiedziała,
że okulary odwracają uwagę od nieproporcjonalnie dużego nosa, więc chyba jednak
wolę poprzedni komplement.
Wszystko jakoś idzie swoim torem, nie spieszy się ani nie
zwalnia. Uczelnia jak na razie jest okej, trochę się nie obywa bez porównań do
poprzedniej ale to chyba normalne. Wykładowcy bardziej zaangażowani, ciut
większe wymagania ale i nawet jakaś taka fajniejsza atmosfera. Której, po
przemyśleniu, przyczyną może być to że już wszyscy wiedzą co to jest
studiowanie, a nie tak jak pierwszoroczni czy coś.
Idzie listopad i mam nadzieję, że będzie bardziej obfity w
chęci do robienia czegokolwiek, bo
było ciężko, nie powiem. Chyba październik był mocny tylko pod względem snu:
dawno nie pamiętam bym tyle spała, łącznie po południu i w nocy. Listopadzie,
nie daj ciała.