26/03/2016

Skąd wiesz, że to nie ma szans?

Trudny czas ostatnio. Intensywny, ale i wyczerpujący jednocześnie. Nie dzieje się nic, a jednak dzieje się wszystko. Kiedy nigdzie nie gonię, staję w miejscu i przyglądam się całemu rozgardiaszowi, leciutko niedowierzając.

Poznałam moc przypadku i pecha jednocześnie. Poznałam, zaufałam i polubiłam.  Poczułam moc delikatnych przypadkowych gestów. Polubiłam niepewność, uśmiech i skarpetki w paski. Szarość za oknem, muzykę i napiętą atmosferę. Różne dziwne rzeczy w powietrzu (głównie na żyrandolu), tak samo jak trudne i łatwe rozmowy (z naciskiem na te trudne).

Poza tym od nowa zakochałam się w Kortezie, jednocześnie rozpadając się na milion małych kawałków na koncercie Drogich Panów, co to jak zwykle wycisnęli ze mnie wszystko do ostatniej kropli. Polubiłam koty (szczególnie te nieswoje) i psy (nieszczęśliwie: te własne). Zaprzyjaźniłam się z Felicjanem, szczeniaczkiem, który maniakalnie od dwóch dni siusia gdzie popadnie, a później nieśmiało (acz szybko) wpada do swojej podusi udając, że co złego, to na pewno nie on. W tak zwanym międzyczasie studiuję (nadal), piszę pracę (nadal) i próbuję nie zwariować (z czym jest nieco trudniej).


Intensywny czas nie mija. Trwa nadal. A ja, choć dziwię się sama sobie – wcale nie wypisuję się z tego cyrku. Niech się dzieje wola nieba, bo choć niekoniecznie muszę się z nią zgadzać wierzę, że będzie… dobrze! 

09/03/2016

PRZYWOŁANIE WIOSNY

Post pisany w ramach akcji Przywołanie wiosny organizowanej, jak co roku, przez wspaniałą Besię! :)

Patrzę na ekran komputera. Ilość otwartych jednocześnie okien przeglądarki jest zatrważająca. A komputer jeszcze żyje. Poniższe zdjęcia ociekają wiosną, kolorami, radością, nadzieją. Są wszystkim tym, czego nam, a przynajmniej mi, w tej chwili brakuje. Gdy wczoraj szukałam tych zdjęć, żeby powrócić do rzeczywistości wystarczyło oderwać wzrok od laptopa i spojrzeć za okno. Człowiek od razu został postawiony do pionu.  Także droga szanowna głupia Wiosno. Przyjdźże w końcu, bo już tych szarości to ja mam potąd.







odrobina wiosny w moim wykonaniu








Jak widać przewagą wielu głosów wygrały tulipany. Chyba moje ulubione kwiatki choć przyznam, że białą różą bym nie pogardziła (to tak na wszelki wypadek, jeśli czyta mnie ktoś kto chciałby mnie takimi obdarować. Jestem otwarta na propozycje). Tymi, które są na moim autorskim zdjęciu obdarowałam sama siebie.

W ramach apdejtu, u mnie nic nowego. No, oprócz faktu że drugi rozdział pracy, co to się tak nad nim pociłam (ale blef, pisałam na odczepnego, więc są efekty) jest do napisania od nowa. Na razie mnie to śmieszy, pewnie niedługo przestanie. Za półtorej tygodnia idę na happysad (cóż za nowość), niedługo na Korteza. Moje myśli oscylują w zupełnie innym kierunku niż powinny, ale naiwnie wierzę, że w końcu wejdą na dobry tor. Co tam u Was, miśki? ;)

wszystkie zdjęcia, oprócz jednego, nie są mojego autorstwa. pochodzą z tumblr i weheartit.com



01/03/2016

Niepoprawny gejzer emocji

Domyślam się, iż najwyższa pora wrócić do świata żywych (choć żywa, pod żadnym, żadnym pozorem się nie czuję). „Życie wzywa” myślę sobie, spoglądając na plik na pulpicie podpisany „licencjat”. Otóż jakoś nam nie po drodze ze sobą. On nie rozumie moich potrzeb (tj. spania i robienia wszystkiego, tylko nie pisania), ja nie rozumiem  że on jednak chce  żebym go, szczęśliwego czerwcowego dnia, wzięła oprawionego w me ręce. Nie wiem, czy nasze potrzeby, tak skrajne, będą się do siebie w stanie dopasować, ale obiecuję – przyrzekam – zrobię wszystko co w mej małej, chwilowo niedziałającej, mocy.

Chciałam wrócić z jakąś sensacją na miarę tej, że w końcu Leoś dostał Oscara. Okazuje się jednak że to on jest królem Internetów, a ja jedynie mogę być z niego po ludzku dumna („Zjawy” nie oglądałam i nie czuję, bym to w najbliższej przyszłości zrobiła), bo naprawdę było mi go jeszcze wczorajszego popołudnia żal. Ale już nie jest.  

Przy okazji wychodzi na jaw, że moje życie jest nudne. Zero uczuć. Tych dobrych ani tych złych (choć te może powolutku kiełkują). Z nadejściem kolejnego semestru, ostatniego w zasadzie, w głowie pełno scenariuszy odnośnie tego jakby to mogło wyglądać od października, do którego – szczęśliwie – jeszcze tak daleko. Kolejne plany, te mniejsze czy większe powoli się klarują. Z niektórymi zostaję sprowadzona na ziemię (u licha kto wymyślił matematykę na humanistycznym kierunku). Planuję, myślę i sprawdzam.  Nadal poszukuję swojej drogi, a ona nijak nie chce mi się – chociaż troszeńkę – w głowie zwizualizować. Nowy semestr to też nowe wyzwania. Najczęściej pod tytułem “siedzieć cicho i się nie odzywać”, albo w sumie łatwiejsze - “udawać, że się nie słyszy”. Odkryłam ostatnio, że  gdyby nie te dwie postawy prawdopodobnym jest, iż zwariowałabym już pierwszego dnia.  

Ostatnie dni to budzenie się o nieludzkich porach, albo tak późno, albo tak wcześnie. To czucie zmęczenia od momentu podniesienia głowy z poduszki. To wciąż niedobór herbaty, kawy, wszystkiego na raz. To chęć pisania, ale i chęć oglądania obrazków z coraz durniejszymi (acz prawdziwymi!) sentencjami. To długie i krótkie rozmowy, muzyka pogodna i smutna. To “strefa studenta” z pufami, na których można się rozłożyć, włączyć muzykę i odpłynąć na chwilę. To kombinowanie jak przetrwać w dżungli zwanej uczelnią. To rozpracowywanie planu zajęć tak, by stał się znośmy (choć nie narzekam; dwa dni wolnego w tygodniu to luksus, jestem w stanie poświęcić się dla niego, dwukrotnie ślęcząc na uczelni do dwudziestej), bo przecież daleko mi do wzorowego studenta. Nie zabiegam o to miano.  To niechęć do czytania, do wstawania, do otwierania oczu. Jednocześnie wielka, przeogromna chęć do życia ot, z całych sił. W tym wypadku, by się uspokoić, wystarczy wyjrzeć za okno.  To nowe seriale, nowe odkrycia, nowe marzenia.


Gdy czytam wszystko to, co zapisałam wyżej, czuję się jak jakiś gejzer emocji.  Inaczej pisać to co się czuje, inaczej po prostu c z u ć.    

tumblr