Życie zbyt często okazuje się przewrotne. Zaznaczę, że nie
mam nic do Walentynek nawet jeśli po raz kolejny przychodzi mi je obchodzić samej.
Do rzeczy, na które nie mam za bardzo
wpływu (okej, na tą mam, ale nic na siłę w końcu) staram się przyzwyczaić, obyć
się z nimi by w miarę normalnie funkcjonować. Obudziłam się dzisiaj ze
świadomością że to, co spotka mnie w Internecie nie będzie zbyt przyjemne.
Lubię jednak cieszyć się szczęściem innych, i właśnie to było moim dzisiejszym
mottem. Rok temu było łatwiej. Choć
przecież odkąd pamiętam moim jedynym Walentym był tato, który zanim jeszcze
wstałyśmy, jechał po kwiaty by każda z nas poczuła się wyjątkowo. Jak widać niektóre rzeczy są niezmienne.
Wracając do zeszłego roku: był O. Na odległość.
Może nie całkowicie, ale był. Pamiętam doskonale wiadomość otrzymaną
piętnastego lutego: dzisiaj jest dzień
singla. Czy nas to jeszcze dotyczy? Chyba
nie, odpisałam wówczas i było pięknie. Luty w ogóle jest niemrawym dla mnie
miesiącem; niby lepszy od stycznia a wiąże się z tyloma wspomnieniami, na myśl
których robi mi się po prostu, po ludzku i najzwyczajniej smutno. Zaraz będzie rok
odkąd się spotkaliśmy. I nie, herbata nie grała głównej roli. Przecież we
własnym towarzystwie było wiele ciekawszych rzeczy do robienia. Co z tego że
kelnerka unikała wejścia do tej sali. A jak wychodziliśmy, to wszyscy się do
nas uśmiechali. Nic złego nie robiliśmy! Przy okazji tego odkryłam, jak trudne jest
niemyślenie o kimś. Wyrzucenie go z pamięci, poukładanie sobie wszystkiego od
nowa i z powrotem wpuszczenie go – bo przecież chcąc nie chcąc, odegrał jakiś
swój epizod – ale już w innej roli. Cały czas nad tym pracuję i wierzę, że
kiedyś mi się uda trochę przyobojętnieć, choć i tego uczucia za bardzo nie
lubię.
Uczelnia jednak skutecznie dba o to, bym nie myślała o
niebieskich migdałach, tylko wróciła na ziemię i takimi, ziemskimi i
przyziemskimi rzeczami się zajęła. Dobrze jej to idzie! Przestaję powoli
wierzyć w swoje niebywałe moce, co to dzięki którym zawsze wydawało mi się, że
na dzień przed egzaminem się wszystkiego, choćby na tróję (nigdy nie byłam zbyt
ambitna), nauczę. Jaśnie Pan bawi się z
nami w ciuciubabkę, przed każdym podejściem dodając: „nie nabierzcie się na
podchwytliwe pytania”, ja cechując się niezwykłą naiwnością robię to, dlatego
też mam trzecie (i chyba ostatnie – super) podejście do tegoż testu
jednokrotnego wyboru. Brawa dla mnie.
Poza tym licencjat leży odłogiem, Cruella niedługo mnie pożre, bo słabo
widzę żeby do soboty napisać drugi rozdział (nie zaczęłam), skoro we środę mam poprawkę
i nawet na nią nie mam się ochoty uczyć.
Liczę jednak, że jeśli jakimś cudem – nie wiem jeszcze, jakim – we środę zdam,
to wezmę się zepnę i napiszę. Pasowałoby.
Praktyki też udało mi się chyba załatwić; umowę wydrukowali
sobie sami, ja jedynie mam przyjść ją odebrać i złożyć gdzie trzeba.
Najchętniej to sama bym pilnowała jak ją na uczelni podpisują, bo ostatnio to
im – przypadkowo, rzecz jasna – zginęła, i tak aż panią dyrektor trzeba było
wzywać, co by przejrzała kupkę papierów i ją odnalazła. Witki opadają. Z drugiej strony lubię sesję, bo wtedy na
uczelni jest tyle ludzi! A pod gabinetami, żebrząc o wpisy to już w ogóle
ekstaza. Najczęściej pierwsi pod tymi drzwiami stoją ci, co to ich nigdy nie
widziałam na wykładach. Smutne jest jednak to, że są na tyle wygadani że się
obronią przed wykładowcą, nie będą musieli niczego odrabiać, nie obniżą im
oceny (choć byli, dajmy na to, na zajęciach tylko raz), a ja biedna, co to mi
się raz zaspało i przekroczyłam nieobecności, przystaje na obniżenie oceny, bo
już nie mam się siły kłócić, ani tym bardziej chęci się uczyć i poprawiać.
Grzmią nade mną, co poniektórzy wykładowcy, którym odpowiadam że trója jak
najbardziej jest OK., że mało ambitna jestem. A co mi z bycia ambitną? Czwórka
zamiast trói minus? Czy ja o tej marnej ocenie za X lat będę pamiętała? Czy ona
zmieni coś w moim życiu? Skądże. Po co się męczyć niepotrzebnie.
Także, jak widać, jestem tak bardzo pozytywnie nastawiona do
życia, że to aż boli. Moje życie ostatnio to herbata, kolorowanki i niekiedy –
niekiedy, zaznaczam – notatki na egzamin. Dzisiaj jeszcze z okazji Walentynek
dowaliłam sobie Planetą Singli, jedyną polską komedią w której, na tą chwilę,
się zakochałam i na której wylałam morze łez. Oby do przodu! Co tam u Was? ;)