To już powoli przestaje być śmieszne. Mówiąc „to” mam na
myśli: dzianie się. Bo okazuje się, że człowiek może napisać pracę, może ją
nawet obronić mimo pewnych przeciwności, może nawet przez chwilę pomyśleć że
jest genialny, skoro dostał się na UJ-ot, ale wtedy właśnie, w najmniej
oczekiwanym momencie los stwierdzi, że o nie ma tak dobrze, i po prostu coś się
stanie takiego, że przez kilka dni ten sam człowiek nie będzie mógł szczęki z
podłogi podnieść.
Wiele złego o moim byłym już uniwersytecie mogę
powiedzieć. O tym, że plan studiów i
moje wyobrażenie o nich nie miały niczego wspólnego z rzeczywistością. O tym,
że wykładowcy nawet nie ukrywali tego że im się nie chce, jednocześnie wymagając
od nas stuprocentowego zaangażowania. O tym, że wykłady były nudne, bo
najczęściej czytane z kartki, a znowu kolokwia i testy banalnie proste – choć na
to ostatnie może nie powinnam narzekać.
Przez trzy lata próbowałam przekonać sama siebie, że ludzie
mają prawo do błędu. Wykładowcy czy panie z dziekanatu, nawet w najgorszym dla
siebie dniu, nadal są ludźmi którzy mają prawo popełnić błąd. Nic w tym złego. Nikt
nie jest nieomylny.
Do czasu.
W zeszły wtorek okazało się, że dostałam się na UJ-ot, mniej
więcej wymarzony kierunek, może po prostu taki który odpowiadał moim
zainteresowaniom. Czy wymarzony, okaże się w przyszłości. W związku z tym
następnego dnia pofatygowałam się na uczelnię w celu odebrania swojego dyplomu,
by znów kolejnego dnia donieść go na nową uczelnię w celu dopełnienia wszelkich
formalności.
(Tutaj taka wstawka. Nie wiedziałam, że ten dyplom taki
maluśki jest, serio. Jego widok rozmiękczył moje serduszko. I muszę przyznać,
że nawet to zdjęcie na pół lewej strony jest nawet OK.)
Wszystko było cacy do momentu, w którym po odstaniu pięciu
godzin w kolejce na UJ-ocie okazało się, że ta średnia co to ją podawałam w
czasie rekrutacji jest inna od tej, wydrukowanej na dyplomie. W związku z czym
pani, mimo najszczerszych chęci (bo jeszcze uwierzę) nie może mnie wpisać na
listę studentów, bo w sumie mogłam sobie tą średnią świadomie zawyżyć. Pominę
tu fakt, że nie jestem na tyle głupia, by nie pomyśleć że to będzie sprawdzane.
Piątek był dniem, w którym wisiałam na telefonie między
obiema uczelniami, próbując dojść do jakiegoś ładu i składu. Okazało się, że była
już uczelnia źle wydrukowała dane na suplemencie („wie pani, nowy program mamy,
i tak się ścięło, zacięło, źle wydrukowało”), oświadczyła że nowy wydrukować
mogą, ale nie wiedzą kiedy pan dziekan go podpisze, była wielce zdziwiona, że
nie mogę poczekać na dobrą wersję do września („no chyba że we wrześniu… by to
pani odpowiadało?), koniec końców nawet za zajście nie przeprosiła. Bardziej
ludzki okazał się UJ-ot, bo tam po wyłuszczeniu sprawy, że zawyżanie sobie
średniej zupełnie nie leży w moim interesie, podpisałam podanie o przywrócenie
na listę studentów, a i przedłużenie terminu możliwości składania papierów.
Poprawiony dyplom dzisiaj odebrałam, też nie obyło się bez
perturbacji, bo przecież jak to wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, człowiek nawet
spokojnie studiów skończyć nie może. Nie wiem jak to wyjdzie z tym UJ-otem, czy
pozwolą mi dostarczyć papiery i czy będę mogła studiować to, na co się
dostałam. Jeśli nie, a jest to dla mnie chwilowo scenariusz którego nie
akceptuję, pewnie skończę na UP.
A nie chcę. Za żadne skarby świata. Nawet jakby mi do tego
dopłacali. Nie jestem w stanie znieść takiej arogancji, bo przecież u licha,
skoro wiem że błąd leży po mojej stronie, to robię wszystko żeby go jak
najszybciej odkręcić. Poza tym panie
pracujące w dziekanacie chyba wiedzą, na czym polega ich robota, na czym polega
rekrutacja i nie powinny być zdziwione, że dzwonię w jakiejś konkretnej sprawie
a nie dlatego, że mi się nudzi.
Nie aż tak.
Niemniej, jestem dobrej myśli, mam nadzieję że wszystko, z małym opóźnieniem, uda mi się załatwić. Wybaczcie mi, że jestem taka monotematyczna, ale jak od tygodnia się myśli tylko o jednym, to tak jest. Ale za tydzień zaczynam praktyki, więc może będę miała ciekawsze rzeczy do opowiadania. Co tam u Was? :)